Kilka stuleci temu nauka języków starożytnych była podstawą edukacji młodego człowieka. Wraz z rozwojem języków narodowych i utraty przez łacinę statusu lingua franca teksty w językach starogreckim i łacińskim zostały zepchnięte na dalszy plan.
W dzisiejszych czasach, w erze globalizacji, panuje ogromny popyt na języki nowożytne, a starożytna greka lub łacina stanowią domenę nielicznych pasjonatów, szczególnie w Europie Środkowej i Wschodniej. Nawet na studiach filologicznych łacina nie jest już powszechnym przedmiotem. A szkoda, ponieważ może być przydatna zwłaszcza przyszłym tłumaczom, w znacznym bowiem stopniu rozwija tak istotne w tym zawodzie wyczucie językowe. Dzięki znajomości łaciny i greki stajemy się świadomymi odbiorcami m.in. wyrazów obcych oraz więzi łączących większość języków indoeuropejskich. Co więcej, tradycyjny sposób nauczania języków klasycznych opiera się głównie na metodzie tłumaczeniowo-gramatycznej. Restytutorzy języków klasycznych w formie mówionej, fani żywej łaciny oraz żywej greki lobbują metodologie nowożytnej glottodydaktyki, jednak to metoda tradycyjna pozwala adeptom translatoryki ćwiczyć swój warsztat. Uczą się zarówno języka, jak i zasad translacji od razu poprzez praktykę – i to już od pierwszego kontaktu z tekstem. Patrząc na zalety płynące z nauki łaciny i greki (a przecież także sanskrytu, staroislandzkiego i wielu innych języków starożytnych, które odcisnęły swoje piętno na językach nam współczesnych), zachęca się tłumaczy przynajmniej do liźnięcia, a w najlepszym razie do zgłębienia ich tajników – a nuż posłużą jako kompas podczas kolejnej translatorycznej przygody.